Artykuł zawiera spoilery.
Pirjo: Zaczął się, a nawet rozkręcił nowy sezon flagowego serialu BBC. Czas więc na nasze opinie, spostrzeżenia, wnioski. Po pierwsze – Capaldi jako Doktor. Nie będę pewnie oryginalna, jeśli napiszę, że dopiero teraz, gdy już nie ma Niemożliwej Clary i gdy już wiemy, że droga tego konkretnego Doktora powoli dobiega końca, zaczynam postrzegać to wcielenie Szaleńca z Budką jako kompletną, wyrazistą i prawdopodobną postać. Sprzyjają temu przygody, niezbyt przegięte, proste, konkretne, niesilące się na denerwujący mnie w „sezonach Clary” patos. Doktor nie cierpi już z powodu huśtawek nastrojów, a charakter nie zmienia mu się z odcinka na odcinek, od gbura do rozbawionego i wielkodusznego staruszka. Nie. Teraz jest ekscentrycznym profesorem, mentorem swojej studentki, której pokazuje i objaśnia świat, żywo interesując się, co dziewczyna będzie miała do powiedzenia, jakby łagodnie na niej eksperymentował, chciał widzieć rzeczywistość jej oczami, na nowo. Jakby ona go wybudzała ze starczej melancholii. Takiego Doktora lubię. Taki Doktor mi się podoba – i czystość jego relacji z towarzyszką, pozbawiona miłosnych podtekstów, szczególnie że Bill woli dziewczęta! – i czuję, że będę za nim tęskniła. A Wy, co myślicie? Czy Capaldi nareszcie się odnalazł w roli?
Ginny: Mam wrażenie, że tak. Wreszcie mam konkretny pomysł na to, jaka jest jego postać. Jak podpowiedział mi ktoś na tegorocznym Pyrkonie, to Doktor, który jest miękkim miśkiem w środku, ale bardzo próbuje to ukrywać pod całą gburowatością. A ja z wielką ulgą po tych dwóch sezonach odkryłam, że tak, wreszcie potrafię Dwunastego zdefiniować i to jest to. Ten Doktor uwielbia przygodę, a Bill, w przeciwieństwie do Clary, daje mu możliwość cieszenia się tymi przygodami. Choć już w dziewiątej serii zaczęłam naprawdę porządnie lubić Dwunastego, bez marudzenia, że tak, lubię, ale jednak widzę pisanie odcinków pod Jedenastego, to nie da się zaprzeczyć, że Clara z jednej strony wciągała go w bardzo angstowe klimaty, a z drugiej całą radość z przygody zagarniała dla siebie. I było w tym coś toksycznego, co zatruwało naszego Władcę Czasu, a co miało kulminację w finałowych odcinkach dziewiątej serii. Bill jest powiewem lekkości. Przyjaźni się z Doktorem, ale nie ma w niej nic tak destrukcyjnego jak w Clarze. To po prostu młoda, inteligentna dziewczyna, ciekawa (wszech)świata, z którą Doktor może dzielić radość z jego odkrywania po równo. I to jest wspaniałe. Cała dynamika ich relacji, już nie nauczycielka i uczeń, a nauczyciel akademicki i studentka, bardzo mocno robi tę serię. Bo tak, historie są nawet aż za proste, choć po swojemu urocze, ale przede wszystkim cieszy, że Bill nie jest uzależniona od Doktora, że ma to swoje życie i nawet jeśli nie tak całkiem da się z niego Doktora wypędzić, to nie będzie tu tych miłosnych podtekstów ani wielkich dram z powodu niemożliwej misji oddzielenia obu żyć. Ot, czasem Doktor nie da się spławić i będzie to momentami dla Bill niezręczne, ale to tyle.

Fot. BBC
Marianna: Szkoda bardzo, że zdefiniować Dwunastego udało się dopiero w jego pożegnalnej serii. Jeszcze się co prawda nie skończyła, ale mam obawę, że będzie to dla mnie taki Doktor niewykorzystanej szansy, a moje okrzyki radości były bardzo głośne, kiedy oglądałam na żywo event BBC z przedstawieniem nowego aktora. Peter Capaldi jest świetny i ma niesamowity talent, ale scenariuszowo coś tu nie zagrało, jakby rozchwianie po regeneracji rozciągnęło się na dwa sezony. A bardzo chciałam, żeby to był mój ulubiony Doktor i pewnie taki koniec końców będzie, ale z pewnym niedosytem.
Lierre: Nie rozumiem trochę, dlaczego marudzenie na niedodefiniowanego Dwunastego z ósmej serii – no bo faktycznie taki tam był i nawet wiemy dlaczego: część scenariuszy była pisana jeszcze pod Jedenastego i miejscami było to widać – jest rozciągane też na dziewiątą. Bo tam było już o wiele lepiej i tam właśnie Dwunasty zaczął być, jaki być powinien, a nie dopiero w tych kilku ostatnich odcinkach. Historia o Zygonach? Heaven Sent? Tam się zakochiwaliśmy w Dwunastym! Rozumiem trochę krytykowanie Clary, choć ja akurat uważam, że ta postać się dość dobrze trzymała do samego końca, ale przecież to nie tak, że ona nam Doktora przyćmiła – on lśni na tyle mocno, że byłoby to trudne.
Zgadzam się jednak z Pirjo – Doktor jako profesor na uniwersytecie to strzał w dziesiątkę. Rozpływam się, gdy zaczyna wykładać; chodziłabym na takie wykłady, choćby się odbywały o 8 rano i zapisywałabym każde słowo. On jest stworzony do takiej mentorskiej roli i takiej mentorskiej relacji – niesamowicie mi się to podoba i mam nadzieję, że to motyw, który zostanie w serialu na dłużej, bo właściwie to powinien być w nim zawsze obecny.
Podoba mi się też w Dwunastym w tej serii to, co było widoczne szczególnie w ostatnim odcinku – to, jak straszliwie go gna. Znów jest przykuty do Ziemi, jak kiedyś Trzeci; nie wiemy jeszcze, czego tak pilnie strzeże, wiemy jednak, że sam na sobie to wymógł. Ale w odróżnieniu od Trzeciego, który głównie był poirytowany tym, że musi się użerać z głupimi ludźmi, Dwunasty jest tak do głębi sfrustrowany – tęskni, nudzi mu się, zaczyna trochę szaleć, patrzy tęsknie w gwiazdy. Jedenasty potrafił mocą samej tylko swojej determinacji przesiedzieć twardo na kosmicznej prowincji kilkaset lat. Dwunasty nie jest już tą osobą – wychodzi z niego niecierpliwy buntownik. Ciekawie to koresponduje z jego rolą profesora. Ale też wiemy już, że właśnie to przyniesie mu zgubę, czyż nie?
Pirjo: Pomówmy o Bill. Znów mamy towarzyszkę, która jest zwykłą, pogodną, praktyczną dziewczyną, chętnie wskakującą w wir wydarzeń, dziwiącą się nowym rzeczom i zadającą sensowne pytania dokładnie w tym momencie, w którym wypada je zadać. A jak Ty masz na imię, Doktorze? TARDIS większa w środku? Czy są jakieś zasady rządzące podróżami w czasie? Czy kiedyś kogoś zabiłeś? Na nowo poznajemy Budkę, śrubokręt, legitymację… To klasyczne sceny, na które zawsze miło popatrzeć. Dzięki uśmiechniętej Bill ja sama mam ochotę na podróże w nieznane, podczas gdy przy Clarze, a nawet w późnej epoce Amy i Rory’ego, wędrówki z Doktorem wydawały mi się ciężkie, pełne niepokoju, egzystencjalnego bólu, z zawsze się czającą gdzieś w tle nieuniknioną, nieprzyjemną komplikacją. „I hope you realise I’m gonna try everything. Everything” – zapewnia entuzjastycznie Bill, i to jest dokładnie ta postawa, na którą miałam nadzieję u nowej towarzyszki i którą pewnie reprezentuje cały fandom. Chwytanie szansy, wyciąganie jak najwięcej z doświadczenia, które się trafia. Z przygód z Doktorem! Co sądzicie o Bill? Czy to kompletna, wiarygodna postać?
Ginny: Ja bardzo lubię takiego mrocznego Doktora i nie mam nic przeciwko Jedenastemu w tym wydaniu. Ba, mimo że jej nie lubię, to przy Clarze jego postać jeszcze rozkwitła (te kilka odcinków jest moim zdaniem najlepszymi w karierze Matta Smitha w serialu). Za to z Dwunastym problemem było to, że najpierw był pisany strasznie chaotycznie, a całościowo przez te dwie serie, co już zaznaczyłam, nie potrafiłam uchwycić jego charakteru. Było coś takiego w jego pisaniu, że nie potrafiłam powiedzieć, kim jest. Jednakże mimo mojego uwielbienia dla angstu jako takiego (minus Clara), cieszy mnie obecny lżejszy ton odcinków. Choć pytania Bill bywają oczywiste dla whovianina znającego już trochę serial, a co do obrotu serii nie jestem całkiem przekonana (o tym zresztą za moment), to tak, jest tu ten powiew przygody i takie momenty, kiedy po prostu zakochuję się w serialu na nowo i mam banana na twarzy. Choćby… nie wiem jak wam, ale mnie serce stopiło się z miłości do serialu, gdy Doktor tłumaczy Bill, co mieści się między teraz a zagotowaniem wody na herbatę. To było jak ta scena z Rose, gdy Dziewiąty opowiada jak czuje obroty Ziemi pod stopami. No jakoś ten Doktor-nauczyciel otwierający nam oczy na wszechświat, jest Doktorem, którego zawsze chętnie zobaczę w tym serialu. Po prostu nieziemsko pasuje Dwunastemu ta rola.
Marianna: Ta seria dla stałego widza jest trochę… nie chcę powiedzieć wtórna, ale czy pytania Bill na początku odcinka z zamarzniętą Tamizą nie przypominały trochę pierwszej wizyty Marthy w historycznych czasach (u Szekspira)? Moją reakcją nie było jednak przewracanie oczami, że się powtarzają, a raczej takie „oj, czy to znaczy, że tamte odcinki były już tak dawno, że trzeba pewne kwestie przypomnieć?”. W sumie ciekawi mnie dość ta strategia, bo z jednej strony widać wyraźnie, że dziesiąta seria chce przyciągnąć nowych widzów i naprawdę jest dobrym miejscem do rozpoczęcia przygody z Doktorem (pierwszy odcinek nosi nawet dwuznaczny tytuł Pilot). Z drugiej zaś w następnym sezonie zmieniamy i Doktora, i showrunnera, co zazwyczaj było pretekstem do rozpoczęcia z takim clean slate (jak Jedenasty i Moffat). Co to znaczy dla ewentualnego występu Bill w kolejnym sezonie? Nie wiemy, ale kwestia mnie w sumie nurtuje – ile będziemy mieć nowych początków?
Co do samej Bill: to była miłość od pierwszego wejrzenia. Dziewczyna jest ciekawska, sympatyczna, bardzo inteligentna, ale w taki życiowy sposób (i szuka każdej okazji, żeby czegoś nowego się nauczyć). No i przede wszystkim, w pierwszym odcinku dowiedzieliśmy się o jej życiu więcej niż o Clarze przez całe sezony… Chociaż wątek zastępczej mamy (i jej relacji z mężczyznami?) nie został jak na razie pociągnięty, Bill egzystuje z powodzeniem poza TARDIS. No i ma absolutnie fenomenalną jeansową kurtkę, co chyba cieszy cosplayerów.
Lierre: Bill jak Bill – o niej za moment – ale zacznę od tego, jak podobają mi się role odgrywane przez dwójkę towarzyszy w tej serii. Bill sobie może zadawać pytania, dziwić się wszystkiemu, bać się (ona tak realistycznie się boi! to jest super) – jest takim nowym widzem, który poprzez Pilot wkracza w ten zupełnie nieprzewidywalny świat. Ale my, moje drogie rozmówczynie, nie jesteśmy Bill. My jesteśmy Nardolem. Tym, który czeka, aż padną te same słowa co zawsze i totalnie ma w głowie ułożoną planszę do bingo; tym, który czasami wznosi oczy ku niebu z irytacją; tym, któy ma ochotę Doktorem czasami mocno potrząsnąć, a jednak i tak pójdzie za nim, bo lepiej iść niż nie iść, prawda? Nie spodziewałam się zupełnie po Nardole’u bycia taką postacią, jaką się powoli okazuje być i jestem nim troszeczkę zachwycona.
No a Bill – Bill jest awesome. Co tu dużo mówić. Przesympatyczna postać. Może nie z kategorii omg-moja-ulubiona-towarzyszka-ever, ale o-Bill-cześć-miło-cię-widzieć. Ale ja właściwie, tak szczerze, to żadnego z towarzyszy nigdy nie lubiłam aż tak. No, może Clarę przy Jedenastym… Ale tam chodziło o relację, nie o samą postać. Więc tu bez jakichś strasznie gorących emocji, choć nie mam też powodów do narzekania. I plus za reprezentację. Ale… czy my serio tak wiele już wiemy o Bill? Nie zgadzam się z Marianną – jest pisana mocnymi pociągnięciami, ale to postać ciągle mocno niedopowiedziana. Trochę mnie uwiera, że wątek jej rodziny, tak pięknie rozpoczęty w Pilocie, potem gwałtownie się urwał. Jakieś tło wyprowadzki? O co chodzi z jej przybraną mamą? O co chodzi z jej prawdziwą mamą – co się z nią stało? Mnóstwo pytań, na które spokojnie moglibyśmy już znać odpowiedzi. Ale nie znamy. Bill wydaje mi się na razie trochę za prosta. Nie twierdzę, że chciałabym w niej jakiejś kosmicznej tajemnicy, ale… no jest za prosta. Ludzie nie są tacy prości. A ja jednak obawiam się, że ta postać będzie miała na pełny rozwój tylko tych kilkanaście odcinków… I że będzie nas czekać kolejny nowy początek – choć dla mnie to akurat nie problem. Ten serial składa się z początków, w tym jego urok.
Pirjo: A jak podobają się Wam dotychczasowe przygody? I czy rzeczywiście są za proste? Smile miało w sobie delikatne echa Black Mirror, ale przesłanie pozostaje bez zmian – nie wolno oceniać czegoś pochopnie jako „złego” tylko dlatego, że jest obce i niezrozumiałe. Warto zadać sobie trud, by kogoś lub coś zrozumieć, a wtedy konflikt staje się zaledwie problemem do rozwiązania. Robociki chciały tylko, żeby ludzie byli szczęśliwi, a straszliwa bestia pod Tamizą była w rozpaczy i chciała się tylko uwolnić – prawdziwymi bestiami w tej opowieści byli nawet nie kosmici, ale ludzie. To bardzo humanistyczne, humanitarne i aktualne przesłania, nieprawdaż? Opowieści o wykluczeniu, o pochopnym osądzaniu i kategoryzowaniu, naklejaniu łatek. W pierwszych odcinkach pojawiają się także aktualne komentarze do zjawiska wybielania postaci w narracjach – zdaniem Doktora Jezus był czarny, a history is a whitewash. W ogóle to wydaje mi się, że nie było jeszcze słabego odcinka w tym sezonie. Kolejne odcinki są pełne grozy i przerażających scen, szczególnie Oxygen, ale to takie w gruncie rzeczy miłe banie się, bo wszystko zostaje wyjaśnione, prowadzi do czegoś konkretnego i zawsze jest twist, zawsze pokazana rzeczywistość okazuje „nie tym, czym się wydawała”. Zawsze są też nawiązania do klasycznych opowieści, mniej lub bardziej czytelne – brutalna wersja historii Pinokia czy też Frankensteina w opowieści o driadzie (granice między bajką dla dzieci a okrutnym, literackim mitem są tu płynne), kolejna odsłona legend o londyńskiej bestii i scenerii wiktoriańskiego Londynu (o micie Londynu w tym serialu napisać by można tomy…), kolejne ujęcie tropu o nawiedzonym domu… Podoba mi się niewymuszona lekkość, z jaką w tym sezonie scenarzyści żonglują pomysłami.
Ginny: Zdecydowanie na poziomie pomysłów ta seria jest bardzo mocna. Co do wykonania, tu bywa gorzej. To znaczy to nie tak, że to są złe odcinki, ba, właściwie wszystkie mi się podobały (no może ten z Tamizą mniej, ale ja mam ogólnie lekką alergię na XIX wiek), tylko że chyba jednak, poza piątym, są odrobinę za proste. I o ile przy pierwszej historii to bardzo nie przeszkadza, o tyle na poziomie odcinka czwartego już brakowało mi pewnego rozwoju, nawarstwiania się gęstości w tych odcinkach. Odcinek piąty budzi nadzieję, że to się powoli zmienia, ale póki co to też tylko wrażenie. I tak, mają one dobre elementy, wręcz mnóstwo dobrych elementów, ale przez tę prostotę początku wytracała mi się gdzieś potrzeba głębszej analizy. Bo co z tego, że driady-stwonogi, skoro ta metafora nie idzie głębiej? Co z tego, że „global worming” xD, skoro to ostatecznie prosta historyjka itd. itd. Smaczki, jasne, doceniam je, ale brak mi w tych pierwszych czterech odcinkach jakiegoś kawału metaforycznego mięsa do wgryzienia. Więc lekkość lekkością, ale chciałabym, żeby miała ta seria także więcej ciężaru, pod nią ukrytego. Piąty odcinek to odrabia choć może nie aż z nawiązką, poruszając w klasycznie fantastycznonaukowy sposób wątek kapitalizmu. To już jest porządny kawał sf, który oglądałam z prawdziwą przyjemnością. A za tydzień papież proszący o pomoc Doktora. To musi być zabawne. Proszę, niech to będzie zabawne. I dobre.
Lierre: Właściwie Gin napisała już dokładnie to, co ja myślę: brakuje mi pewnego rozwoju, nawarstwiania się gęstości w tych odcinkach. Jako pojedyncze historie są… dobre. Takie 7/10. Ogląda się świetnie, napisane są cudownie, iskrzą się od dobrych dialogów i mądrych fraz. Ale brakuje mi w nich głębi. Może ja jednak wolę angst? ;) Mamy tylko tajemnicę skrytki, która ma się rozwiązać w następnym odcinku. A poza tym właściwie nic. Ta seria jest bardzo równa; Thin Ice trochę mnie rozczarowało, Smile i Knock Knock pozostawiło z niedosytem. Oxygen to mistrzostwo świata, którego absolutnie się nie spodziewałam – ale są one wszystkie na jednym poziomie. Trochę mnie to… nudzi? Jak z seriami Russella T. Daviesa – ogląda się przyjemnie, ale nic potem nie zostaje w głowie i nie ma po co do nich wracać.
Pirjo: No właśnie, nowe odcinki to też rozciągnięte na cały sezon pożegnanie z serialem Stevena Moffata. Jak Wam ono pasuje? Będziecie tęsknić? Rozrzucone po odcinkach subtelne wskazówki, szczególiki, stare zdjęcia, stopniowe osłabienie, wzmianki o regeneracji… czy uważacie, że to ładna metoda na zakończenie? I jeszcze, czy z tych odcinków wyłania się Wam jakiś metaplot sezonu? Co z postacią zamkniętą za pancernymi drzwiami? O co chodzi, i co będzie zgubą/końcem Capaldiego? Jak myślicie?
Ginny: Właściwie to myślę, że (mimo wszystko) to dobry pomysł, żeby odejść bez huku. Czy będę tęsknić? Pewnie tak, choć mam nadzieję, że Chris Chibnall sobie ładnie poradzi na stołku producenta wykonawczego serialu, co też złagodzi żal. Ale tak, odejście lekko to coś, czego zupełnie nie spodziewałam się po Moffacie, a że to scenarzysta, odnośnie którego często miałam potężne wątpliwości, czy potrafi dostrzec swoje pisarskie wzorce, tym bardziej cieszy, że odchodzi od pewnego utartego schematu, że potrafił stworzyć także serię w innym klimacie niż do tej pory. Jeśli chodzi o metaplot, to w sumie nie widzę nic wielkiego. Jasne, mamy kryptę i kogoś, kto się w niej kryje – zapewne jakoś związanego z Gallifrey, patrząc po oznakowaniach na drzwiach i tym, że Doktor otrzymał „misję” ich strzeżenia – ale ten wątek jest jakby obok przygód Doktora i Bill. Chyba że ta seria przypomina erę Daviesa także pod kątem foreshadowingu i jednak jakiś metaplot już wyraźniej się nam rysuje. Ale cóż, o tym dopiero się przekonamy. Do otwarcia skrytki ponoć musimy poczekać tylko do szóstego odcinka, więc może to jednak też nada więcej spójności całej serii, kto wie? Z pewnością kryje się tam ktoś intrygujący, a choć jako najoczywistszy nasuwa się Mistrz, obecnie obstawiam jednak kogoś innego. Może to Pierwszy albo Romana II, albo Rani? A może Omega albo Rassilon? Albo Valeyard lub Zagreus? A zguba Capaldiego? Właściwie to im dłużej o tym myślę, tym bardziej jego Doktor wydaje mi się nieśmiertelny (i kurczę, kiedy już przyjdzie mu regenerować, na pewno będę ryczeć jak bóbr), więc nie mam zielonego pojęcia, kto mógłby go zabić, zmuszając do regeneracji. Bo przecież nie Mistrz(yni), prawda? No chyba że w skrytce faktycznie kryje się jakaś zła wersja Doktora i to ona doprowadzi do regeneracji. To akurat tajemnica, która mocno mną w tej serii rusza.
Marianna: Wiem, że to najprostsza opcja, ale obstawiam, że za drzwiami czeka Mistrz (nie Missy, chyba że sama sobie to zaplanowała; inaczej nie wyobrażam sobie jej w potrzasku). Z kim Doktor chce spędzić wieczór po pełnym przygód dniu, opowiadając o najbardziej soczystych momentach, wiedząc, że to one sprawią najwięcej radości jego więźniowi? Tak naprawdę jednak nie zastanawiam się nad tym szczególnie, wolę wyłączyć tryb detektywistyczny i dać się zaskoczyć, nawet jeśli odpowiedź nie zwala z nóg.
Pożegnalny sezon Moffata wydaje się spokojniejszy, może dlatego, że Bill jeszcze nie wie, czego się spodziewać? Chyba lepiej jest poznawać z nią na nowo Doktora niż skupiać się na tym, że zaraz będzie trzeba się rozstać. To w sumie naturalne, że relacja z towarzyszką wyszła na pierwszy plan. A kto wie, może oglądaliśmy części układanki, nawet o tym nie wiedząc? Z drugiej strony Moffat też pewnie nie ma okazji namieszać tak, żeby Chibnall musiał po nim potem sprzątać, dlatego metaplot wyjawia się powoli. Jeśli jest to powrót do bardziej emocjonalnego niż pogmatwanego i zaskakującego fabularnie zakończenia – jestem za.
Lierre: Już zdążyłam odpowiedzieć na te pytania wyżej. Podoba mi się myśl, że motywem przewodnim serii mogłoby być to lekko autodestrukcyjne dążenie Dwunastego, by więcej i dalej – jakby przeczuwał, że czas mu się kończy – ale nie mamy tego aż tak dużo. Skrytka jest intrygująca, ale nie zapowiada się, by miała być głównym motywem serii. Myślę, że główny motyw dopiero się z niej wykluje. A kto w niej jest? Mistrz? Ktoś inny? Nie mam pojęcia. Ale jeśli Mistrz, to będę rozczarowana, tak samo jak byłam, kiedy okazało się, że Missy jest Mistrzem. Z tylu możliwości akurat ta postać? Nudne.
A czy będę tęsknić za Moffatem? Rany. Już tęsknię i wyleję ocean łez. Byłoby mi trochę łatwiej patrzeć z nadzieją w przyszłość, gdybyśmy o tej przyszłości cokolwiek wiedzieli… Ale Chibnall milczy, Trzynastej albo Trzynastego jeszcze nie znamy, wiemy, że razem z Moffatem odejdą Capaldi i Gomez, zapewne też w następnej serii nie spotkamy Bill. Nie mam na czym budować optymizmu i ekscytacji nową epoką! Wolę się więc skupiać na razie na tym, co mamy i oglądam kolejne odcinki z nadzieją, że coś mnie w nich ruszy. Na razie dostałam Oxygen i nie zamierzam marudzić – a kolejne trzy odcinki niesamowicie mnie intrygują. Dalej nie patrzę.
Doctor Who
science fiction
BBC, 2005–
Ginny358
Istota żywiąca się absurdem, fantastyką, serialami i muzyką alternatywną. Uwielbia książki w każdej postaci. Korektorzy z zamiłowaniem, choć przecinki czasem odmawiają jej współpracy. Pisze m.in. dla Gallifrey.pl i na blogu ziemniak i Dinozarły.
Magdalena „Lierre” Stonawska
Władczyni Czasu z Gallifrey(.pl) stacjonująca obecnie na Ziemi, gdzie w spowitym smogiem Krakowie przygląda się z fascynacją ludziom, kosmitom i smokom. Acafanka i kulturoznawczyni specjalizującą się w kreatywnej prokrastynacji. Marzy o wyprawie w TARDIS do starożytnego Egiptu, by sprawdzić, jakim zwierzątkiem naprawdę był Set i czy Echnaton był kosmitą.
Marianna Rospond
Koneserka krakowskiego powietrza. Żyje przecząc ruchom wskazówek zegara – jest edytorką za dnia, w nocy zamienia się w entuzjastkę popkultury. Wie, co piszczy w fandomowej trawie i posiada pokaźną kolekcję kubków o tematyce okołofilmowej. Pisze do szuflady, wenę podtrzymując paliwem składającym się z herbaty i miłości do bohaterów fikcyjnych.
Pirjo Lehtinen
Człowiek-inspiracja! Pirjo urodziła się w Helsinkach, lecz obecnie mieszka w Krakowie. W pewnym sensie jest najsłynniejszą z zupełnie nieznanych autorek. Jej awangardowe opowiadania przeczytać można na Krypnych Opowieściach, a oprócz tego w zasadzie niewiele o niej wiadomo. Może tylko tyle, że sporo czasu poświęca na wnikliwą wiwisekcję oglądanych seriali. Niektórzy twierdzą, że jest szalona. Inni – że słodka.